Forum Forum Zła Ziemia Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Legendy Lwiej Ziemi Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Serafin Palownik




Dołączył: 21 Lis 2006
Posty: 4 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Czw 14:59, 23 Lis 2006 Powrót do góry

Pierwsza fan-fikcja Serafina Palownika. Miłej lektury!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Serafin Palownik




Dołączył: 21 Lis 2006
Posty: 4 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Czw 15:04, 23 Lis 2006 Powrót do góry

WIECZNY ANIOŁ

Pamiętam klatkę. I ludzi. Codziennie setki twarzy wpatrujących się we mnie spoza krat. Każdy dzień podobny do poprzedniego. Potem przychodziła noc. Noc wypełniona dźwiękiem samochodów i pulsem serca miasta. Zimno i samotność. Wraz ze mną było uwięzionych jeszcze troje. Byli podobni do mnie. Ale tylko ja pamiętałem. Oni urodzili się tutaj. Po latach w uwięzieniu, mój umysł zepchnął wspomnienia do podświadomości. I tylko sny mi przypominały. Sny, które przyprowadziły mnie tutaj. Sny o moim domu, rodzinie. O ciepłych nocach, o trawie i akacjach. O mojej siostrze. I o Skale. To był najwyraźniejszy fragment. Wielka, dumna skała.
Forever angel, keep on running and fight for your rights. Tę piosenkę usłyszałem w samochodzie pewnej nocy trzy tygodnie temu. Nie znam jej tytułu ani nie rozumiem słów, ale utkwiła mi w pamięci jak bolesny cierń. Trzy tygodnie minęły od momentu kiedy ci ludzie zabrali mnie nocą z mojego więzienia i załadowali do furgonetki. Od obu czuć było alkohol. Z kabiny dobiegały melodie. A wśród nich ta jedna. Nie wiem czemu pozwoliłem im się zabrać. Pamiętam smak krwi i ciała. Nie ludzkiego. Nie wiem jak nazywały się istoty, które jadłem kiedyś. Może to rytm miejskiej nocy uśpił moje instynkty? Tak. Zacząłem ufać ludziom. To przyszło samo.
Obaj porywacze wywieźli mnie daleko poza miasto. I tam furgonetka się rozbiła. Byłem bardzo głodny. Mężczyźni byli poranieni ale żywi. Udusiłem obu i zjadłem. To jednak nie było to samo co zapamiętałem. Ich mięso było inne. Uniosłem głowę znad ich szczątków. I zew uderzył w mój umysł jak młot. Głos z mojego odległego domu. Pobiegłem za nim. Kryłem się gdzie tylko mogłem. W rurach, jaskiniach, krzakach. Jadłem co popadło – krowy (ich mięso było najbardziej podobne to tego dawnego), kurczaki i jeszcze dwóch ludzi. Małych ludzi. Ich mięso było delikatniejsze.
Teraz leżę w piwnicy jakiegoś opuszczonego domu. Na zewnątrz słyszę ludzi. Wydają się być czymś bardzo poruszeni. Jednak nie obchodzi mnie to. Wsłuchuję się w głos sawanny szumiącej w mojej głowie. I znów ta melodia. Forever angel. Roaring thunder through the endless night. Nagle unoszę głowę. Drzwi do piwnicy się otwierają. Stają w nich ludzie. Trzymają coś w rękach. Mają za plecami silne światło więc nie widzę dokładnie co to. To duzi ludzie. Mężczyźni. Jeden unosi to coś, co trzyma, do góry. Jakaś rura. Nagle rozlega się grzmot. Ale tu, w piwnicy. Rura podrywa się. Moja głowa rozkwita bólem. Nie mogę ustać na nogach.
Widzę równinę. Bezkresne trawiaste pole, lekko pagórkowate, z rzeką wijącą się jak wąż, leżące pod błękitnym niebem. Na horyzoncie majaczą góry. I widzę Skałę. Słyszę za sobą westchnienie. Odwracam się. Za mną stoi najpiękniejsza lwica jaką w życiu widziałem. Ma biało srebrne futro delikatne jak pajęcza nić, a na głowie złoty diadem w kształcie płetwy. Mówi do mnie, a jej głos przynosi mi ukojenie. Nie czuję już bólu. Lwica powoli rusza w stronę Skały. Idę za nią. Tylko tam mogę być wolny. Na Skale. Endless night...

DŁONIE

Prolog
Szef nie wyglądał na zadowolonego z mojej pracy. Szczerze powiedziawszy w sposobie, w jakim przerzucał kolejne kartki moich akt, dało się wyczuć pewne zdenerwowanie. Przeczytał ostatnią, dopiero co wydrukowaną stronę, i spojrzał mi w oczy.
-Ash. Nie będę ukrywał, że jesteś jednym z najskuteczniejszych agentów w naszej agencji, ale twoje metody są dość, delikatnie mówiąc, radykalne. O ile dobrze zrozumiałem to w czasie ostatniej misji wysadziłeś zamek Złej Królowej, a kiedy dowiozłeś Śliczną Królewnę do domu, nie była już dziewicą...
-Szefie! Trzeba było ją zobaczyć. Na pewno nie odmówił by jej pan niczego. Nie moja wina, że tak działam na kobiety.
Szef poczerwieniał na twarzy. Wybałuszył oczy aż pomyślałem że mu wypadną. Podniósł się tak gwałtownie, że jego potężny brzuch zafalował.
-DZIAŁASZ! NA! KOBIETY! Ona miała szesnaście lat, do cholery! Jej rodzice zaskarżyli nas na piętnaście tysięcy Septimów!
Zrozumiałem, że tym razem przegiąłem. Ale szef chyba mnie nie wywali? Nie to niemożliwe.
-Ostatnia szansa? – szepnąłem pokornie.
Szef spojrzał na mnie złośliwie i uśmiechnął odsłaniając rząd lśniących krokodylich zębów.
-Taaaa. Mam takie zlecenie. Jeżeli je spieprzysz, wylatujesz. I to z wilczym biletem. Jasne?
-Jak słoneczko – odetchnąłem z ulgą – Co mam zrobić? Zabić Otyugha? Czy smoka bagiennego? A może...
Szef pomachał ręką.
-Nic z tych rzeczy. Jedziesz do Afryki. Skontaktuj się z naszą agentką. Nazywa się Cherry. Ruszaj. I pamiętaj – Skopiesz – lecisz.
Pokiwałem głową i wyszedłem z jego gabinetu.

Za drzwiami znajdował się długi sterylnie czysty korytarz. Udałem się prosto do Działu Sprzętu. Otworzył mi jak zwykle Mitrus – gnom o szerokim uśmiechu, gęstej brodzie i głowie ukrytej pod hełmem pokrytym ochronnymi runami, soczewkami i innym badziewiem przydatnym w jego pracy.
-Ash! Miło, że wpadłeś! Arakel przywitaj się! – Arakel był drugim magazynierem i konstruktorem sprzętu, a prywatnie, elfem. Wysoki, wyniosły i trochę dziki był wręcz stereotypowym elfim magiem. Razem opracowali i wykonali połowę zabawek, które niejednemu agentowi uratował życie. Arakel nie uniósł głowy znad rozłożonych na blacie szkiców i tylko mruknął coś niewyraźnie.
Wszedłem do magazynu. Mitrus podał mi nieduży, skórzany plecak z logiem Agencji Do Spraw Opowieści, Legend i Bajań Starych Bab – liściem koniczyny i dwoma skrzyżowanymi sierpami. Był to standardowy Terenowy Niezbędny Plecak Agenta – notabene wynalazek dziadka Mitrusa. Posiadał wiele funkcji - produkował racje żywnościowe (Suszone owoce, suchary, woda itp.), mógł się rozłożyć w trzyosobowy namiot, który zawierał trzy koce, wykonane z Elfiego Smoczysplotu, oraz apteczkę, potrafił rozświetlić się do jasność pochodni i mógł zmieścić rzeczy osobiste agenta.
-Tu masz wszystko co będzie ci potrzebne. Sekretarka szefa przysłała mi chochlika zaraz po twoim wyjściu od niego. – Wziąłem plecak do ręki. Nie ważył dużo. Nie musiał.
-Dzięki Mitrus. A co z bronią?
-Bronia wyjechała do sanatorium. – Mitrus roześmiał się ze swoje stałego dowcipu.
-Mitrus bez żartów. Jeżeli skopię tę misję to wylatuję. Rozumiesz?
-Masz stunner. Nie wiem co mogę ci więcej zaproponować. Chyba, że...
-Chyba, że co?
-Wypróbujesz mój wynalazek. – Podał mi ładny amulet w kształcie tarczy.
- Podoba ci się? – zapytał – To Amulet Schronienia. Kiedy go aktywujesz, co można uczynić biorąc go w rękę i mówiąc głośno ,,Kadana”, ty i osoba, której dotykasz zostanie okryta polem siłowym, które może przekroczyć tylko powietrze. W warunkach laboratoryjnych działa świetnie, ale nie wiem jak będzie się zachowywał w terenie.
-Taaa... Czyli chcesz ze mnie zrobić królika doświadczalnego?
-Nie, to nie. Ty tchórzu. – Mitrus uśmiechnął się perfidnie.
-Nie boję się! Mam tylko pytanie – co z mocą?
-Ładowane słonecznie. Jest pełny, ale słońca ci raczej nie zabraknie.– No to ruszajcie. I powodzenia – rzucił jeszcze.
Wyszedłem i udałem się do swojej kwatery. Na mój widok, mój mechaniczno - magiczny wilk – Odłamek, zapytał się telepatycznie:
- No i co? Zwolnił cię?
-Co ty, kpisz? Dostałem ostatnią szansę. Szykuj się. Wyruszamy do Afryki.
Zarzuciłem plecak na plecy, a stunner za pas. Na ramiona zarzuciłem Płaszcz Ognistej Kąpieli – pamiątkę po moim ojcu. Płaszcz przynosił mi szczęście i genialnie chronił przed ogniem.
Podreptałem do działu teleportacji. Kalina, główna teleportantka uśmiechnęła się lekko na mój widok. Wspominałem już, że moja półniebiańska krew robi piorunujące wrażenie na dziewczynach? Doskonałe mieszanki, takie fifty-fifty, zdarzają się szalenie rzadko. Ja jestem jedną z nich. Po niebiańskiej matce, odziedziczyłem urodę i zręczność. Po ojcu dostałem ludzką elastyczność, pomysłowość i dziedzictwo Mol-Besy. Kalina nadal nieśmiało uśmiechnięta otworzyła magiczne wrota, za którymi czekała moja misja ostatniej szansy. Puściłem jej oczko i wskoczyłem w fioletowo-złoty blask portalu.

Lądowanie nie należało do zbyt przyjemnych. Ledwo udało mi się utrzymać na nogach. Pierwszym co poczułem było gorąco. Skwar lał się z nieba strumieniami. Drugim wrażeniem było uczucie obserwacji. Odłamek warczał cicho. Z trawy wyszła młoda, różowofutra lwica. Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Kiedy pracuje się w miejscu, takim jak Agencja, to człowiek widuje różne dziwne rzeczy. Lwica zlustrowała mnie krytycznym wzrokiem. I przemówiła.
-Ty jesteś Ashton Terikamita?
To jedna z ciekawych własności światów równoległych. Nawet jeżeli kiedyś była tu budowana wieża Babel, to przybysz z zewnątrz może się dogadać z każdym kto umie mówić. Nikt nie wie czemu tak jest. Skłoniłem się nisko.
-Oczywiście. A ty to...?
-Cherry. Agentka Cherry Rex. Myślałam, że będziesz przystojniejszy.
Zatkało mnie. Lwica, która mnie obraża. Tego to jeszcze nie grali. Wziąłem się, jednak w garść. Nie chciałem skopać misji, a kłótnia z moim kontaktem na samym jej początku, była jedną z najpewniejszych dróg do kompletnego fiaska. Usłyszałem telepatyczne chrząknięcie.
-A. Racja. To mój wilk - Odłamek.
-Co ty? Co to za imię? – Cherry spojrzała na mnie jak na wariata.
-Mnie się podoba. –Przekazał do umysłu lwicy, wilk.
-Telepatia! Zawsze chciałam coś takiego zobaczyć! – Cherry miała minę, jakby objawił jej się co najmniej półbóg. Popatrzyła na mnie życzliwszym wzrokiem. – Przepraszam, że tak na ciebie wskoczyłam. To przez to co się dzieje. Wszyscy są trochę nerwowi.
-Co tu się kroi? – zapytałem.
Odwróciła się w stronę dużej skały majaczącej w oddali.
-Wyjaśnię ci po drodze.
Nie miałem wyboru. Ruszyłem za nią.

-Sytuacja wygląda tak: Niedawno, w bliskiej okolicy Lwiej Skały – lwica wskazała łbem na majaczącą w oddali wąską i niską górę – zaczęły się pojawiać dziwne znaki.
-Jakie dokładnie?
-Odciski dłoni. Czasami w skale, czasami w ziemi lub na drzewach. –Z czymś mi się to kojarzyło, ale nie wiedziałem z czym. Jak ja nienawidzę tego uczucia. Syknąłem.
-Co się stało? Wyczułeś coś? – zapytała lwica.
-Nie. Ale to co powiedziałaś, Cherry... coś mi przypomniało.
-Czy to może się przydać?
-Nie, raczej, nie.
-Szkoda.
-Co więcej wiesz? – powróciłem do tematu.
Lwica zastanowiła się.
-No cóż. Pojawiają się tylko w nocy. I niezbyt daleko od Skały. To wszystko co mogę powiedzieć.
Skinąłem głową.
-Cherry. Czemu przyjęli cię do Agencji? Biorą tylko osoby z jakimiś dziwnymi zdolnościami. Jaką ty masz? – zmieniłem temat na przyjemniejszy.
Lwica zatrzymała się.
-Na pewno chcesz wiedzieć? – zapytała podejrzliwie.
-Pracujemy dla tej samej firmy i, chcąc nie chcąc, musimy się trzymać razem. Myślę, że łatwiej będzie nam współpracować, jeśli będziemy się choć trochę znać.
Lwica skinęła głową.
-Ok. Otóż jestem naturalnym bimorfem.
-Potrafisz zmieniać kształt? To rzadkie w naturze. Jak wygląda ta druga forma?
-Nie mogę się teraz zmienić. Nie mam ubrania. A ty co umiesz?
-Słyszałaś o Mol-Besie?
-Senny Strzelec? Kto o nim nie słyszał!
-No widzisz. To był mój ojciec. Odziedziczyłem po nim tę moc, ale nie jestem tak dobry jak on. Często posyłają mnie, żebym zabił jakiegoś sennego demona. A tak w ogóle, to jest moja misja ostatniej szansy. Skopałem poprzednią i jak tę też skopię to...
-...wylecisz! – Zarechotał telepatycznie wilk.
-Ty się tak nie ciesz, stary. Wylecisz ze mną. A jak nie znajdę pracy, to cię przejem.
-Nie zrobisz tego!
-Owszem zrobię.
-Nie przejmuj się Ashton. – Cherry popatrzyła na mnie ze współczuciem.
-Mów mi po prostu Ash.
-Ok. Więc Ash, nie martw się. Mnie tu wydelegowali bo też zawaliłam zadanie.
Z trawy wyszła młodsza od Cherry lwica. Miała jasnobrązowe futro i delikatny różowy nos. Towarzyszył jej kulawy lew w podobnym wieku. Cherry uśmiechnęła się.
-Witaj Banji. I ty Nafino. To jest Ashton. Pomoże nam z odciskami. Nafino przywitał się ze mną, ale Banji milczała i patrzyła na mnie wrogo.

W końcu dotarliśmy do podnóża Lwiej Skały. Na spotkanie nam wyszły cztery lwy – dwa samce i dwie samice. Większy samiec spojrzał na Cherry.
-Kto to jest? – zapytał władczym tonem.
Para młodszych lwów patrzyła na mnie ciekawie. Samiec był ciemno umaszczony i trochę mniejszy od tego, który się odezwał. Miał też wąską bliznę biegnącą przez lewe oko. Lwica była młoda i lekko przytulała się do samca. Czwarty osobnik – starsza od pary i jaśniej umaszczona lwica również patrzyła na Cherry. Ta skłoniła się lekko tak samo jak Banji i Nafino.
-To potężny wojownik, który ma rozwiązać nasze problemy - wyprostowała się. Większy, najwyraźniej jakaś miejscowa szycha, zlustrował mnie wzrokiem.
-Niezbyt imponujący. Mimo to... Witaj na Lwiej Skale. Jestem Simba władca Lwiej Ziemi, to moja małżonka - Nala – wskazał łbem na starszą lwicę. Próbował przedstawić pozostałą dwójkę ale młodsza przerwała mu wpół słowa.
-Jestem Kiara, a to Kovu. – Ciemny lew skinął mi głową, jak jeden profesjonalista, drugiemu.
Znowu głos zabrał Simba.
-Kiara jest moją córką a Kovu zięciem. Jak ty się nazywasz?
-Ashton Terikamita ale najczęściej nazywają mnie Ash – wskazałem na zwierzaka – a to jest Odłamek –Płaty metalu na zadzie i głowie wilka lśniły w promieniach afrykańskiego słońca.
-Witam, jestem zaszczycony –W takich momentach uwidaczniało się, dobre wychowanie zwierza. Lwy patrzyły na niego, jakby nie wierzyły własnym oczom i uszom. W połowie stalowe, obdarzone zmysłem telepatycznym stworzenie, to rzadkość. Przerwałem tę irytującą ciszę.
-Gdzie mogę chwilę odsapnąć? – zapytałem zebranych.
Kiara spojrzała na ojca.
-Tato, a może ja i Kovu pokażemy Ashowi widok z klifu?
Zerknąłem w górę. Kawałek na lewo ode mnie wznosił się ogromny występ skalny podparty kamieniem. Skierowałem wzrok na Kiarę.
-Z tego klifu panienko? – wskazałem go kciukiem.
-Nie ma tu innego. Chodźmy. - Odwróciła się i zaczęła wspinać na coś w rodzaju naturalnych schodów. Za nią podążył Kovu. Ruszyłem niespiesznie za nimi.
Widok z krańca klifu Lwiej Skały był naprawdę imponujący. Rozległa sawanna, wijąca się rzeka, małe pagórki, parasolowate akacje. Przepiękny widok. Zastanawiałem się jak Lwia Ziemia wyglądałaby ze szczytu. Wilkowi też się podobało, czemu dawał wyraz podnieconymi okrzykami słyszalnymi tylko wewnątrz czyjegoś mózgu. Na horyzoncie majaczyły ciemne, burzowe chmury. Oba lwy obok mnie wyglądały na nieco zdenerwowane. Simba, Nala i Cherry zniknęli na razie z pola widzenia. Kiara bardziej niż widokiem interesowała się mną. Ciągle zadawała mi pytania.
-Skąd się tu wziąłeś? – to było ostatnie. Postanowiłem uciąć ten wywiad.
-Nie uwierzyłabyś. Słuchajcie. Pokażcie mi te odciski, o których opowiadała mi Cherry.
Kovu powoli i z namysłem pokiwał głową. – Tak. To zdecydowanie dobry pomysł.
Poprowadzili mnie do ściany obok wejścia do jaskini. Wyraźnie odbity w skale widniał kształt dłoni. Kiara trzęsła się nerwowo. Przytuliła się do swojego męża i uspokoiła nieco. Lwica popatrzyła na Kovu żałośnie. Ten odetchnął głęboko i spojrzał mi w oczy.
-Możemy ci zaufać? – zapytał.
-Jestem tutaj żeby rozwiązać wasze problemy, więc każda pomoc się przyda. – wzruszyłem ramionami.
-Dobrze więc. Sądzimy, że to się bierze z Kiary. Nikt oprócz nas i ciebie o tym nie wie.
Zdumiony uniosłem powieki. Dotknąłem znaku.
-Niemożliwe. Po pierwsze - ona na pewno nie ma tyle siły żeby odcisnąć dłoń w skale, a po drugie - to ludzka ręka, a nie łapa.
-Źle mnie zrozumiałeś. To nie ona to robi, tylko coś przez nią. Pytanie tylko co?
Nagle poczułem, że elementy zagadki wskakują na swoje miejsce. Prawie usłyszałem kliknięcie. Gwałtownie odskoczyłem od skały.
-Christabella – wyszeptałem. Wszyscy popatrzyli na mnie. Pierwszy odezwał się Kovu.
-Co? Jaka Christabella?
Teraz głos zabrał Odłamek. Był wyraźnie przerażony.
-Demon. Ojciec Asha, a mój były pan opowiadał o niej czasami. Kiaro. Opowiedz nam o swoich snach.
Lwica stropiła się lekko. Kovu pocieszająco potarł pyskiem jej kak.
-No więc zawsze występuje tam Zira. Matka Kovu. – dodała tonem wyjaśnienia – Goni mnie i ma na plecach takie macki, i mówi, że mnie zabije, że się zemści. Ale mówi jakoś dziwnie. Nieswoim głosem. Czasami budzę się poza jaskinią, w której śpimy. A nade mną są te znaki.
Wymieniłem z wilkiem porozumiewawcze, pełne lęku spojrzenia. Jeżeli wierzyć opowieściom mojego ojca, wszystkie symptomy się zgadzały. Ukucnąłem przed Kiarą i położyłem jej rękę, tam gdzie u człowieka byłoby ramię.
-Kiaro. Nie wiem czy powodem jest ta, o której myślę, ale pomogę ci. –Nie lubiłem kłamać, ale teraz było to niezbędne. Byłem pewny, że chodzi o Christabellę. Odwróciłem głowę w stronę Kovu. – Musimy pogadać na osobności. Chodźmy do jaskini. – wstałem i skierowałem się do groty. Lew podążył za mną. W środku panował półmrok i dał się czuć lekki zapach sierści. Ściszyłem głos.
-Kovu. Jeżeli chcesz żebym wyleczył Kiarę, to musisz mieć ją cały czas na oku. Kiedy tylko zaśnie, przybiegnij do mnie. Nie może wiedzieć, że chcę wejść do jej snu, bo jej mózg założy blokadę i nici będą z leczenia. Rozumiesz?
-Tak. Oczywiście. – Westchnął ciężko – Pomóż jej. Błagam cię. Ona jest dla mnie wszystkim.
-Pomogę. Spokojnie. – uśmiechnąłem się szeroko – Chyba zbiera się na burzę. Pójdziesz ze mną rozstawić namiot?

Rozłożyłem się u podnóża góry. Burza rozszalała się na dobre. Odłamek siedział w jaskini i rozmawiał z Simbą i jego żoną. Właśnie miałem pożyć się spać, kiedy ktoś zaszurał do klapy. Zwlokłem się z posłania i odsłoniłem wejście. Na deszczu stała Cherry. Odsunąłem się i wpuściłem ją. Była cała mokra i trzęsła się. Położyła się ciężko. Przykryłem ją kocem. Elfi Smoczysplot doskonale wchłaniał wodę i bardzo dobrze rozgrzewał. Poczułem lekki zapach mokrego futra. Lwica odwróciła głowę w moją stronę z wdzięcznością ale głos miała nerwowy.
-Znalazłeś coś o tych znakach?
Pokiwałem głową.
Przyglądałem się Cherry uważnie. Zastanawiałem się jak wygląda w swojej prawdziwej formie. A może to była prawdziwa forma? Nie wiedziałem. Trzech rzeczy byłem pewny: w drugim kształcie była humanoidem, kobietą i jeżeli druga postać była tak piękna, jak obecna to musiała mieć niezwykłe powodzenie.
-Tak. Coś co może zakończyć śledztwo. Ale ciągle mam nadzieję, że się mylę.
-Dlaczego? Nie chcesz ukończyć zadania?
Pokręciłem głową.
-To nie oto chodzi. Dopóki się nie upewnię, wolę nie rozgłaszać swoich przypuszczeń. Czemu Banji zdaje się mnie nie lubić? – zapytałem.
-Ludzie porwali jej starszego brata kilka lat temu. Zabrali go do Zoo. Potem uciekł i zabił kilka osób. W końcu złapali go w jakimś opuszczonym domu i zastrzelili. Jej matka przygarnęła Nafino na miejsce porwanego syna.
Odwróciła wzrok.
-Ash? Czy chciałbyś zobaczyć jak naprawdę wyglądam?
Przytaknąłem. Wtedy przez klapę wsadził łeb Kovu. Wyraźnie było widać po nim zdenerwowanie.
-Ash! Kiara uciekła! Poszła na szczyt Skały! Jak tylko zasnęła, wstała i poszła! Znalazła jakąś dziurę w jaskini i mi się wymknęła!
Zerwałem się. Złapałem amulet, stunner i Pelerynę. Za mną z namiotu wypadła Cherry. Wbiegliśmy na klif. Z jaskini wyszedł Simba i jego lwice. Wśród nich zobaczyłem Odłamka. Musiałem przekrzykiwać wycie burzy.
-Simba! Odwołaj lwice! Nie dadzą rady! Cherry, Odłamek! Za mną!
Rzuciłem się w stronę ścieżki na szczyt, ale drogę zagrodził mi ją Kovu.
-Idę z tobą! Nie zostawię Kiary samej! – Kiwnąłem głową.
Na szczyt dotarliśmy po kilku minutach. Zatrzymałem się żeby nabrać tchu. Przez zacinający deszcz nie widziałem dokładnie, ale Odłamek wyczuł Kiarę telepatycznie. Wyciągnąłem stunner i strzeliłem. Lwica padła na ziemię jak podcięta. Kovu zaryczał i skoczył na mnie. Odsunąłem się i jego też ogłuszyłem. Nie było czasu na zabawy. Położyłem się obok Kiary. Kiedy aktywowałem amulet, niebo pokryło się drobną siateczką fioletowych linii. Nie mogłem ryzykować, trafienia piorunem w nasze bezbronne ciała. Wystrzeliłem ze stunnera w siebie. Po chwili znalazłem się w śnie Kiary.
Musicie wiedzieć, że w krainie snów niekoniecznie obowiązuje żelazna logika. Powiem więcej. Logiczny sen to coś praktycznie niespotykanego. Miejsce zdarzeń może się zmieniać z sekundy na sekundę, przeskakując z lodowych pól Arktyki do wnętrza wulkanu tylko po to żeby później okazało się, że to nie wulkan tylko wasza stara szkoła. Najgorzej to, chyba, jest z koszmarami. A ja trafiłem do jednego z ciekawszych przykładów.
Stałem na jakimś błotnistym polu, ciągnącym się po horyzont. Padał ulewny deszcz. Niedaleko nas pojawiła się Lwia Skała.
Miałem na sobie zbroję Mol-Besy – wygodny mundur, między nitki którego zostały wplecione mithrilowe druty. Ubiór taki jest lekki i wygodny a zarazem bardzo mocny. Mundur dostosował kolor swojego wzoru maskującego do okolicy, więc teraz był szaro - brązowy. Na głowie miałem szerokoskrzydły kapelusz a w ręce strzelbę.
Tej ostatniej należy się kilka słów opisu – Niepodobna była do żadnej broni istniejącej w rzeczywistości, przypominała raczej rekwizyt z jakiegoś filmu s-f. Trzy lufy, ułożone w trójkąt, pistoletowy chwyt, magazynek mieszczący dziewięć pocisków, trzy rodzaje amunicji – śrutowa, flary i specjalne gwoździe skuteczne na demony oraz rozkładana metalowa kolba czyniły z tej broni prawdziwe narzędzie zagłady. Naboje same pojawiały się na pasie ładowniczym przecinającym moją pierś. Po każdym strzale lufa obracała się i mogłem wystrzelić jeszcze raz. W tym czasie do poprzedniej ładowany był pocisk. Wiązka śrutu była bardziej skoncentrowana co zwiększało obrażenia. Mogłem skonfigurować przyrządy celownicze w ten sposób, że pokazywały źródła ciepła i istoty nadnaturalne. Efektywny zasięg wynosił około 100 metrów ale w świecie snów odległości były czymś tak niepewnym jak lód na początku marca. Taka giwera dodawała pewności siebie, ale i tak miałem okropnego stracha.
Usłyszałem krzyk. Pobiegłem w stronę, z której doleciał. Musiałem być ciągle skoncentrowany, żeby nie stracić kontroli nad przyczynowością i rozsądkiem, bo wtedy moja misja nie mogłaby się udać. Zobaczyłem Kiarę kulącą się w błocie. Nad nią stała jakaś chuda lwica. Z grzbietu wystawały jej cztery, zakończone ludzkimi dłońmi, macki. Kiedy tylko lwica się poruszyła zauważyłem lekki przebłysk, ledwie sugestię, białej sukienki.
Wtedy nabrałem kamiennej pewności. Strach we mnie pękł. Uwolniła się moja druga natura - dusza Mol – Besy, Sennego Strzelca. Mojego ojca. Przyklęknąłem i uniosłem strzelbę do ramienia. Wycelowałem w stronę walczących, ale nie strzeliłem. Z trzech powodów. Wiedziałem, że Christabella jest demonem na tyle niebezpiecznym, że zwykły frontalny atak skończyłby się dla mnie tragicznie, miałem tylko jeden strzał, bo mimo wszystko załadowanie pocisku i obrót lufy trwa dobrą chwilę. Trzecim powodem była zbyt duża szansa na to, że trafię Kiarę a wtedy demonica miałaby wolną drogę do przejęcia jej ciała.
Christabella, teraz w formie lwicy (na podstawie opisu Kiary domyśliłem się, że jest to owa Zira) nic nie mówiła tylko trzymała jedną mackę na jej głowie. Kiara wrzeszczała. Domyśliłem się, że to już ostatni etap przejmowania, i że zjawiłem się w ostatniej chwili. Musiałem zaryzykować. Wstrzymałem oddech i powoli nacisnąłem spust. Strzelba bluznęła ogniem, a huk wystrzału poniósł się po całej równinie. Trafiłem Christabellę – Zirę w bok. Ku mojemu przerażeniu, rany zasklepiły się w ułamku sekundy. Ty cieciu! –zbeształem sam siebie - Załadowałeś zwykłe śruty, a nie gwoździe! Chuda odwróciła się. –Czekałam na ciebie Mol-Beso. Zdumiałem się. Skąd ona o mnie wiedziała, do cholery? Szybko jednak wróciło mi opanowanie.
Pokazałem jej brzydki, międzywymiarowy gest. Oderwała mackę od Kiary i skoczyła na mnie. Dokładnie tak, jak się spodziewałem. Rzuciłem się w bok i zdzieliłem ją kolbą. Nie miało to zbytniego efektu. Zira stała na ziemi pewnie i paskudnie się uśmiechała. Wierzcie mi, nic nie potrafi mieć tak perfidnego wyrazu pyska, jak opętany przez demona lew. Teraz nie było innego wyjścia. Musieliśmy walczyć.
Ojciec opowiadał mi o Christabelli. Podobno to jeden z groźniejszych demonów snów. Szczególnie groźne były wektory, czyli te macki. Zira jednak nie była prawdziwą formą demona, tylko przejętą dusza. Patrzyliśmy na siebie chwilę. Niespodziewanie dwie z czterech macek wystrzeliły w moim kierunku i unieruchomiły mi ręce. Pozostałe dwie zajęły się nogami. Poczułem porażające zimno i niematerialną siłę ściskającą moje kończyny. Wypuściłem strzelbę.
Moja misja, a może nawet życie, skończyłyby się w tym momencie, gdyby nie Kiara. Rzuciła się z rykiem na kark lwicy i ugryzła ją mocno. Jej zęby z łatwością przegryzły skórę. Nie zdołała jednak wczepić się mocniej. Poczułem jak ucisk na moich członkach znika, a macki porywają Kiarę i rzucają daleko. Zira stała i śmiała się głośno. Poczułem gniew.
-Dlaczego?! Christablello, czemu?! Po co ci ta mała?!
Demon w ciele kocicy spojrzał na mnie pogardliwie.
-Ona? Była mi potrzebna tylko do jednego. Jako prom między światami. Sama nie mogę tak podróżować ale wiedziałam, że ty możesz synu Mandalora. Pogadałam sobie z twoim szefem, żeby wysłał cię tutaj. – Odebrało mi mowę. Próbowałem odrzucić od siebie tą myśl. Mój szef mógł być cholernym służbistą i wyzyskiwaczem, ale nie bratałby się z demonami! Zupełnie nie wiedziałem co o tym myśleć. Byłem w żałosnej sytuacji. Sam, bez możliwości wezwania wsparcia, naprzeciw demona, który najwyraźniej miał władzę nad moim zwierzchnikiem, uzbrojony w strzelbę załadowaną nieskutecznymi nabojami, której nie miałem czasu przeładować.
Musiałem grać na czas. Może coś wpadnie mi do głowy za chwilę.
-Ale po co chciałaś się tu dostać? Piekielne Wymiary już ci nie wystarczają? –zapytałem. Zdumiał mnie całkowicie spokojny ton mojego głosu.
Demonica nie przestawała się uśmiechać.
-Głupcze. To kraina wręcz nieskończonej many! Z moimi zdolnościami podporządkuję ją sobie w kilka dni! A wtedy będę mogła odbudować Ciche Wzgórze i panować tam na zawsze!
Pomysły nadal nie chciały jakoś zagnieździć się w mojej głowie.
-Ciche Wzgórze? Niezbyt demoniczna nazwa, nie sądzisz? A w ogóle, to co to jest? Jakaś twoja świątynia?
Lwica uniosła brwi do góry.
-Owszem można to nazwać świątynią. Pokażę ci. - Jedna z macek wystrzeliła do przodu i złapała mnie za głowę.
Lwia Skała, deszcz, drzewa wszystko zaczęło się rozmywać. Po chwili stałem na ulicy niedużego, amerykańskiego miasteczka. Zewsząd otaczała mnie gęsta mgła, w której co chwilę przemykały jakieś dziwne kształty. Czułem się co najmniej nieswojo. Zobaczyłem tablicę ,,Witamy na Cichym Wzgórzu”.
-Podoba ci się? To moje królestwo. – Odwróciłem się w stronę głosu. Obok mnie stała mała, na oko dziesięcioletnia, czarnowłosa dziewczynka. Ubrana była w białą sukienkę a w ręku ściskała pluszowego królika. Jej prawdziwą naturę zdradzał jednak wyraz twarzy. Patrzyła na człowieka tak, jakby zastanawiała się, jaki rodzaj śmierci przysporzy mu najwięcej bólu, a jej sadystycznej radości. Na wargach błąkał jej się cyniczny uśmieszek zawodowego szulera, który nie zdradził przeciwnikowi wszystkich zasad. Jedyną dobrą stroną tej przemiany było to, że schowała macki.
-Ty jesteś Christabella? – spytałem niedowierzając własnym oczom. Dziewczynka popatrzyła na mnie. –No i po cholerę się głupio pytasz? Owszem to ja. Stwórca Cichego Wzgórza, jego strażnik i kat wszystkich, którzy tu przybędą.
Jej oczy zaszły mgiełką wspomnień - To było piekło na ziemi. Nikt nie wychodził stąd taki, jaki był na początku. Ludzie, albo wariowali, albo ginęli. Tak to się toczyło przez lata. Przybywały kolejne osoby a ja się z nimi bawiłam. – Uśmiechnęła się promiennie, ale zaraz rysy jej stężały i na twarz wypełzł wyraz kompletnej nienawiści. – Ale później coś poszło nie tak. Zjawił się ten doktorek Abernathy, a później moja cholerna siostra i ci jej kumple, w tym twój ojciec. I miasteczko przestało być tym czym było. Ta pieprzona miłośniczka country wygnała mnie z miejsca, które zamieszkiwałam od wieków.
Teraz muszę odbudować swoje rezerwy mocy, żeby to samo zrobić z nią. Błąkałam się długo po Piekielnych Wymiarach, aż wyczułam tę moc płynącą z Lwiej Ziemi. Byłam, jednak zbyt słaba żeby po prostu tam wtargnąć. Wykorzystałam resztkę energii i wślizgnęłam się do snów tej głupiej kocicy. Nie wystarczyło mi mocy, żeby pozostać w swojej formie, więc pozwoliłam jej umysłowi nadać mi kształt tej –urwała na chwilę - Ziry.
Przez jakiś czas szło dobrze, choć umysł Kiary się opierał. Okazało się jednak, że pobieranie mocy przez opanowane ciało trwałoby cholernie długo. Skontaktowałam się więc z twoim szefem. Przypomniałam mu parę rzeczy, a on przysłał cię do mnie. Po śmierci, twoja dusza umożliwiłaby mi materializację na Lwiej Ziemi. Ale znaj moją łaskę. Przed śmiercią pozwolę ci pozwiedzać.
Pokiwałem głową. To brzmiało nieprawdopodobnie ale mniej więcej sensownie. Znowu rozejrzałem się po ulicy, na której stałem. Wtedy do głowy wpadła mi genialna myśl.
-Zaraz! Zależy ci tylko na powrocie tutaj? Tylko od tego potrzebujesz magii?
Christabella przytaknęła.
-No to mam genialny pomysł. Wilk będzie syty i owca będzie cała. Ty chcesz się pozbyć siostry, a ja mam się pozbyć ciebie z Lwiej Ziemi. Możemy, więc, sobie pomóc. Jesteśmy tu realnie czy to tylko iluzja?
Demon spojrzał na mnie dziwnie.
-Zakonie! Co za kretyn! – westchnęła - To jedyne miejsce gdzie mogę się przenieść nie zużywając mocy. Jesteśmy tu naprawdę.
-No to świetnie. Zawrzyjmy układ – ja ci pomogę zniszczyć twoją siostrę, a ty wyniesiesz się z umysłu Kiary i już tam nie wrócisz. Bez obecności wroga będziesz mogła odbudować swoje rezerwy na miejscu. Panimaju?
-Taaa – mruknęła powoli – Zgoda. Niech będzie. Nie ufałem jej, to chyba oczywiste. Ale jaki miałem wybór?
Wyjąłem magazynek i załadowałem go nabojami z gwoździami. Christabella odsunęła się gwałtownie.
-Co ty robisz, do cholery?! – krzyknęła. Uspokoiłem ją gestem.
-Na twoją siostrę zwykły śrut może być nieskuteczny. Tak jak na ciebie. Dlatego ładuję strzelbę czymś mocniejszym.
Magazynek wsunął się na miejsce z cichym trzaskiem. Zakręciłem lufami, rozłożyłem kolbę i ustawiłem celownik na wykrywanie magii. Ruszyliśmy powoli w gęstą mgłę.
Ciche wzgórze robi niepokojące wrażenie. To małe malownicze miasteczko położone nad jeziorem Toluca ciągle zakryte jest gęstą mgłą. Nie znaleźlibyście go jednak na żądnej mapie. Można tu trafić tylko na dwa sposoby: kiedy wezwie cię do siebie, albo kiedy będziesz miał ciężkiego pecha. Ja przybyłem tu razem z kimś, kto uważał się za właściciela tego miejsca. Nie mógł się bardziej mylić. To miejsce nie uznaje właścicieli. Żyje niezależnie od nich.
Brnęliśmy przez białą chmurę. Widoczność wynosiła nie więcej niż cztery metry. Nagle w celowniku zauważyłem zbliżający się do nas ludzki kształt. Promieniował silną magią. Christabella też promieniowała, tylko słabiej. Uniosłem strzelbę do ramienia i czekałem. Obok mnie stała demonica, którą miałem zniszczyć a ja zobowiązałem się zabić jej siostrę. Ciekawa sytuacja nieprawdaż?
Z mgły wyszła nastoletnia punkówa, ubrana w skórzany top i spodnie. Miała krótkie, czerwone włosy i mnóstwo kolczyków. Zerknąłem na Christabellę. Skinęła mi głową. Wystrzeliłem dwa razy. Gwoździe wbiły się w ciało dziewczyny przybijając ją do ściany pobliskiego budynku. Nic nie mówiła tylko uśmiechała się delikatnie. Westchnęła raz i znieruchomiała.
Christabella powoli ruszyła w stronę ciała swojej siostry. Na mnie nie zwracała uwagi. To był moment, na który czekałem. Władowałem jej w plecy wszystkie pozostałe naboje. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Siła wystrzałów pchnęła ją prosto w objęcia martwej siostry. Wiem, że takie działanie nie jest honorowe, ale w bezpośredniej bitwie nie miałbym szans. Zaskoczenie było jedynym elementem przetargowym jaki miałem.
Musiałem się upewnić, że obie dziewuchy już nie wstaną. Załadowałem strzelbę flarami i wystrzeliłem w nie wszystkie dziewięć. Oba ciała zajęły się płomieniami. Po chwili było po wszystkim. Na ścianie wisiały teraz dwa okopcone szkielety.
Zmówiłem krótką modlitwę za dusze tych sióstr i wywołałem Odskok. Miasteczko zaczęło się rozmywać. Ocknąłem się na szczycie Lwiej Skały obok budzącej się Kiary. Odwołałem moc amuletu i usiadłem powoli. Odetchnąłem głęboko.
Deszcz przestał padać. Młoda lwica podniosła się. Ledwo zdołała ustać na nogach. Zza drzew przybiegła do nas Cherry. Za nią galopował Kovu i Odłamek. Nic nie mówiliśmy. Słowa nie były potrzebne. Zeszliśmy ze szczytu. Na dole czekała na nas reszta stada. Simba zapytał:
-Udało się? Już po wszystkim? – Skinęliśmy głowami i jednocześnie wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
Nad Lwią Ziemią powoli wstało słońce.

Epilog
Dzięki moim zeznaniom szef został odwołany ze stanowiska. Jego miejsce zajął pewien starszy niziołek. Dostałem nawet awans! Troszkę nazmyślałem co do jej zasług w zniszczeniu Christabelli i Cherry została przywrócona do normalnej służby. Poza tym, nie byłam już potrzebna w królestwie Simby. Agencja założyła tam rezerwat międzywymiarowy. Nikt spoza tamtego świata nie miał tam wstępu. Leżałem na łóżku i myślałem o niebieskich migdałach, kiedy do mojego pokoju wpadł mały czerwony chochlik.
– Szef cię wzywa! – Zaskrzeczał. Stoczyłem się z posłania i udałem do gabinetu.
W środku był szef i jakaś ciemnoskóra, ładna dziewczyna z różowymi włosami. Uśmiechnęła się kiedy mnie zobaczyła. Wtedy ją rozpoznałem. Ucieszyłem się bardzo. Szef gestem przywołał mnie do siebie. Stanąłem koło byłej lwicy. Niziołek chrząknął i bardzo oficjalnym tonem powiedział – Ashtonie Terikamito. Obecna tutaj Cherry Rex zostaje ci przydzielona jako partnerka. – Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni po czym chwyciliśmy się za ręce – Spakujcie się. Wielki Książe Lasu ma jakieś kłopoty. Pomożecie mu.
Uśmiechnąłem się. Nie mogłem sobie wyobrazić lepszego zakończenia.

DROGA SZCZURA

Chit’Shin’Sek spojrzał na leżącą pod nim równinę. Jego czarno-brązowe futro błyszczało w promieniach palącego słońca. Było nieznośnie gorąco, ale jego mnisi umysł ledwie to odczuwał. Głowę wypełniły mu dźwięki i zapachy sawanny. Żyrafy, słonie, antylopy. I lwy. Wyraźnie czuł zapach lwów, dlatego był czujny i skupiony. Wiedział, że nawet ze swoim szczurzym refleksem i wytrzymałością oraz znajomością ,,Potężnych Czynów Morikage” – sztuki obezwładniania - miałby nikłe szanse w walce z dorosłym lwem, jeżeli ten wziąłby go z zaskoczenia. Jednak nie było wyboru. Droga Szczura przywiodła go do Serengeti.
Omiótł wzrokiem sawannę. Według spotkanego po drodze dziwnego mandryla z kijem, była to Lwia Ziemia. Bardzo adekwatna nazwa – pomyślał szczurak – ich zapach unosi się nad całą tą krainą. Dwie rzeczy przykuły jego uwagę. Duża skała o kształcie zbliżonym do litery ,,K” i ciemne miejsce leżące na południe od niej. To drugie promieniowało Skazą Krwi. Musiał trzymać się od niego z daleka. Zło wołało go. Rzucało mu wyzwanie. Otrząsnął się jednak. Nie. Ty masz unikać Skazy. Pamiętaj o naukach Sensei Splintera. – powiedział sam do siebie.
Nagle usłyszał jakieś poruszenie na lewo od siebie. Odwrócił się szybko i przyjął postawę bojową. Pociągnął swoim ruchliwym nosem, jednak wiatr wiał mu w plecy. Nie mógł wyczuć zapachu. Oczyścił umysł i czekał. Atak nastąpił niespodziewanie. Jednak mnich był gotów. Jedna lwica rzuciła mu się na plecy a druga skoczyła od przodu. Chit’Shin’Sek złapał tylną lwicę za łapę, przesunął ciężar ciała i rzucił nią w tą z przodu. Obie kocice zwaliły się ciężko na ziemię. Szczurak spojrzał na nie ze współczuciem. Rzut Ważki. Jeden z najskuteczniejszych w jego repertuarze.
Sięgnął do płóciennej torby, którą miał przewieszoną przez ramię i wydobył małą fiolkę pełną gęstego fioletowego płynu. Podszedł do lwic, kapnął każdej po dwie krople do pyska i odsunął się. Po chwili wstały. Patrzyły na niego na poły z respektem, na poły ze zdziwieniem. Chit’Shin’Sek nienawidził takich reakcji. Hardo spojrzał im w oczy. Jednak rozumiał je. Miały powody żeby mu się przyglądać. Bądź co bądź olbrzymi szczur chodzący na dwóch nogach, znający sztuki walki i noszący ubranie nie był czymś powszechnym. Większa z lwic zebrała się na odwagę i podeszła bliżej. Nie chowała jednak pazurów. Miała jasnobrązowe futro i niebieskie oczy.
-Kim jesteś i skąd przybywasz podróżniku? – zapytała. Miała przyjemny głos. Wyraźnie wymawiała wszystkie zgłoski.
Szczurak Stanął na baczność i skłonił się nisko.
-Chit’Shin’Sek. Wędrowny mnich z dojo Ważki, jedyny i ostatni szczurak.
Lwica oddała ukłon.
-Nala. Królowa Lwiej Ziemi. To jest Banji – wskazała na mniejszą lwicę. Widać było, że jest dużo młodsza od niej – uczę ją polować. Co cię sprowadza na nasze ziemie Chit...eee...
Chit’Shin’Sek uśmiechnął się.
-Mówcie mi Nezumi. Będzie wam łatwiej. Moje imię jest trudne do wymówienia dla nieszczuraka. Sprowadziła mnie tu moja droga ku oświeceniu.
Banji stanęła obok Nali.
-Jak udało ci się odeprzeć nasz atak? – spytała, przechylając głowę z ciekawością.
-Dzięki sztuce ,,Potężnych Czynów Morikage”. To połączenie sił ciała, umysłu i ducha. To co zrobiłem tobie, a przypuszczam, że to ciebie złapałem, było rzutem Ważki. Chodzi o to żeby wykorzystać masę przeciwnika przeciwko niemu i obezwładnić go bez robienia trwałej krzywdy. Mój sensei – mistrz Splinter – nauczał, że spokojny umysł pokona wszystko. ,,Szlachetna Droga” – filozofia, którą wyznaję jest uosobieniem tej nauki. Nie uczymy się jak walczyć, lecz jak się bronić na drodze do lepszego bytu.
Lwice rzuciły sobie wiele mówiące spojrzenie. No tak. Drugi Rafiki. Jakby jeden świr na sawannie nie wystarczał. Ale trzeba go ugościć.
-Możesz zaprezentować? – spytała Nala.
Nezumi pokręcił głową.
-Niestety nie, wasza wysokość. Sensei zakazał nam walki bez powodu. Jesteśmy siewcami pokoju a nie wojny. Ale mam pytanie. Co to za ciemne miejsce o tam? – wskazał palcem zakończonym pazurem w stronę zacienionego obszaru. Lwice podążyły wzrokiem wzdłuż jego ręki.
-Cmentarzysko Słoni. Bardzo złe miejsce. Leży już poza granicami Lwiej Ziemi. – odparła Nala – Chodź z nami. Idziemy do domu.
-Do domu? – zapytał mnich.
-Na Lwią Skałę. – Banji wskazała łbem drugi element krajobrazu, na który Nezumi zwrócił uwagę wcześniej. Ruszyli niespiesznie w jej stronę.

Na Lwiej Skale panowało rozleniwienie. Lwiątka baraszkowały w trawie, a starsze lwy wylegiwały się w cieniu niskich drzewek. Nala i Banji zostały przywitane skinięciami głów i krótkimi mruknięciami. Jednak Chit’Shin’Sek wywołał niejaką sensację. Najpierw obskoczyły go lwiątka. Przyglądały mu się, zadawały pytania, próbowały łapać jego ogon, zanim nie zostały odpędzone przez swoje matki.
Potem z jednej ze skał podniósł się spory lew. Podszedł powoli do przybysza i lwic, które go przyprowadziły. Nala odłączyła się od Banji i Chit’Shin’Seka, i stanęła u jego boku. Wytłumaczyła mu kim jest nieznajomy. To że prawie połamał im karki, dyskretnie przemilczała. W czasie drogi na Lwią Skałę zdążyłą polubić szczuraka. To tyle jeśli idzie o wojnę podjazdową między gryzoniami i kotami. Lew spojrzał na niego życzliwie, po czym odezwał się miłym, charyzmatycznym głosem.
-Witaj Nezumi. Nie zrozumiałem wszystkich fragmentów opowieści mojej żony, ale miło mi gościć wśród nas tak światłego wędrowca. Jestem Simba. Król Lwiej Ziemi. Mnich skłonił się.
-Dziękuję panie. I mnie jest miło zatrzymać się w tak wspaniałym kraju. Chciałem jednak sprostować jedną rzecz – moja podróż ku oświeceniu jeszcze się nie skończyła. I nie skończy się dopóki nie przejdę Drogi Szczura - tradycyjnej podroż przez świat, którą muszę przebyć szerząc pokój i nauczając Szlachetnej Drogi.
Simba potarł łapą pysk.
-No cóż. To też jakaś filozofia życia. Banji? Zajmij się naszym gościem. Pokaż mu okolicę. I zabierzcie Nafino. Wydaje się być bardziej przybity niż zwykle. Kody i Bron znowu się do niego przyczepiali. Nie wiem co mogę z nim zrobić. – Simba westchnął i wrócił na miejsce, które zajmował.
Nagle poderwał się z rykiem bólu i zaczął się miotać, próbując dosięgnąć czegoś w zadzie. Nezumi doskoczył do niego i złapał za pewien punkt na karku. Simba znieruchomiał. Mnich spojrzał na jego zad. Tkwił w nim wcale okazały cierń. Wyciągnął go delikatnie. Na futrze zalśniło kilka kropel krwi. Jeszcze raz ścisnął kark Simby i lew się obudził. Wstał powoli i spojrzał na Chit’Shin’Seka. Ten bez słowa zaprezentował mu kolec. Simba rozejrzał się. Zza skały doleciał ich stłumiony chichot. Lew podkradł się do kamienia i skoczył za niego. Siedziały tam dwa młode lwy i śmiały się do rozpuku. Kiedy jednak zobaczyły króla umilkły i z okrzykiem ,,CHODU!” rzuciły się do ucieczki. Simba wyszedł zza skały ze zrezygnowaną miną.
Nezumi i Banji uśmiechnęli się do siebie i podeszli do nieokazałego lwa leżącego w pewnym oddaleniu od innych. Był mały i jasno umaszczony. Grzywa ledwo zaczynała mu kiełkować jednak było widać, że będzie bardzo ciemna. Tym, co rzucało się w oczy najbardziej, był brak części przedniej łapy, która u humanoida byłaby dłonią i krótszy ogon, bez ,,pędzelka”. Leżał na skale, w pełnym słońcu i wyglądał jak uosobienie nieszczęścia. Kiedy zauważył przybyszów uniósł łeb. Miał ciemnoniebieskie oczy, w których krył się smutek i rezygnacja. Jednak na widok przyjaciółki, uśmiechnął się.
-Cześć Banji. – Powiedział – Kogo przyprowadziłaś? – Rzucił szczurakowi szybkie, zlęknione spojrzenie.
-Witaj Nafino. To jest Nezumi. Wędrowny mnich.
Nezumi ukłonił się. Tak witali się w dojo i weszło mu to w nawyk. Lew wstał i przeciągnął się. Siła jego ki uderzyła mnicha jak młot. Zatoczył się, ale utrzymał równowagę. Oba lwy wyglądały na zaniepokojone.
-Co ci jest? – zapytała Banji.
-Nic, nic. Spokojnie to pewnie od słońca. – odparł szczurak.
-Idziemy do wodopoju? – spytał Nafino. Nezumi chciał zaproponować wycieczkę na Cmentarzysko Słoni, ale stłumił w sobie to pragnienie. Był zmęczony po podróży i Skaza Krwi dobrze to czuła. Próbowała skłonić go do uległości. Nie poddawał się jednak. Lekki spacer dobrze mi zrobi – pomyślał – i może dowiem się czegoś o tym małym. Tak silne ki czułem tylko od mojego mistrza. Nafino musiał dużo przejść. Muszę mu przekazać nauki Sensei Splintera i filozofię ,,Szlachetnej Drogi”. On sam wymyśli sztukę walki odpowiednią dla siebie. Ale musimy zostać sami. Głośno powiedział, jednak – Możemy. Czy to daleko?
-Nie. Dojdziemy tam szybko.
Zeszli z głazów otaczających Lwią Skałę i udali się ścieżką do wodopoju.

Po drodze Nezumi dowiedział się wiele o życiu Nafina. Szli wolno, ze względu na łapę lwa, tak więc mógł opowiedzieć w o wszystkim. O tym jak stracił rodziców, łapę i kitę, kiedy był jeszcze mały. Jak przygarnęła go matka Banji. O złośliwościach Kody’ego i Brona – dwóch najbardziej wrednych i bezczelnych lwów w stadzie Simby. O tym, że jego jedyną prawdziwą przyjaciółką jest Banji.
Nezumi czuł podziw dla tego małego lwa. Przeszedł w swoim krótkim życiu tyle, że każdego normalnego doprowadziło by to do samobójstwa. Wiedział, że musi z nim porozmawiać. Musiał mu pokazać dobrą drogę. Wystarczy żeby raz puściły mu nerwy i może dojść do nieszczęścia. Lew nie zdawał sobie sprawy z siły, która w nim drzemała.
O Banji dowiedział się zdecydowanie mniej. Jej starszego brata – Kezaia - ludzie zabrali do Zoo. Dowiedział się, że uciekł stamtąd ale został zastrzelony w piwnic jakiegoś domu. Nafino starał się jak mógł zastąpić jej brata, ale ona ciągle a nim tęskniła. I o tym jak jej przyjaciółka – Cherry odeszła niedługo po przybyciu człowieka zwanego Ashem.
W pewnym momencie przerwała swoją opowieść i zapytała:
-Nafino? Czy Kody i Bron znowu ci dokuczali?
Lew spuścił głowę. Cała radość z niego uleciała. Głos zamienił się w szept.
-Tak. Banji, ja... ja już nie ma siły. Są ode mnie silniejsi i jest ich dwóch, a ja nie mogę nawet uciekać. Nikt mi nie pomoże bo jestem przybłędą. Nie wiem co mam robić. Ja... już dłużej nie chcę tak żyć.
Nezumi musiał sprostować swoje spostrzeżenia. Nafino był bliżej granicy szaleństwa niż mu się wydawało. Wyglądało na to, że jedynie Banji trzyma go przy normalności. Ale jeżeli jej przy nim zabraknie...to witaj Skazo Krwi i żegnaj Nafino. Szczurak zatrzymał się. Nie ma co zwlekać. Każda chwila jest cenna.
-Banji. Wszystko co tutaj usłyszysz musi pozostać między naszą trójką. Rozumiesz? Nie pytaj o powody po prostu przysięgnij.
Lwica przytaknęła.
-Zrobię to. Ale co chcesz takiego tajnego powiedzieć?
Chit’Shin’Sek westchnął i uniósł łeb Nafino. Popatrzył mu w oczy.
-Nafino. Masz w sobie wielką moc. Mogę cię nauczyć jak z niej korzystać. Mogę cię nauczyć jak podążać ,,Szlachetną Drogą”. Musisz tylko przyrzec, że nie wykorzystasz swojej energii ki – twojej wewnętrznej siły – do złych celów.
Banji popatrzyła na szczuraka.
-Nauczysz go tak walczyć, tak jak ty umiesz?
Mnich pokiwał głową.
-Nie to niemożliwe. Do tego trzeba mieć pozycję wyprostowaną, stopy i dłonie bardziej chwytne od waszych łap. Sam będzie musiał coś opracować. Ale przejdźmy do sedna, bo nasz przyjaciel wygląda na lekko skołowanego. Nafino. Masz w sobie potężne ki. To energia wykorzystywana przez mnichów. Dzięki niej możemy robić rzeczy niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Bardzo szybko biegać, wysoko skakać, zadawać potężne ciosy. Jednak nie jest to magia. To coś w rodzaju energii życiowej. Większość mnichów wytwarza ki poprzez medytacje i ćwiczenia. Ty jednak zgromadziłeś ją naturalnie. Doświadczyłeś w życiu wiele zła. Twój umysł postanowił, że ma tylko dwa wyjścia – albo oszaleć, albo znaleźć sposób na bezpieczne przechowywanie tego wszystkiego dopóki dopóki nie znajdzie się sposób na pozbycie się zła. Wybrał tę drugą opcję. Twoje ki rosło przez lata. Ale teraz jesteś nim przeładowany. Twoja rozpacz nie ma gdzie się podziać. Jeżeli kiedyś straciłbyś panowanie nad sobą, zacząłby się niekontrolowany wyciek, a to mogłoby być tragiczne w skutkach tak dla ciebie, jak dla otoczenia. Za to, że jeszcze do tego nie doszło podziękuj Banji. To dzięki niej nie oszalałeś. Musisz się nauczyć co robić z tą energią. Jak ją wykorzystać w bezpieczny sposób, dla pomagania innym i sobie. Czy chcesz tego? Chcesz poznać nauki, które Sensei Splinter przekazał niegdyś mnie? Chcesz podążać ,,Szlachetną Drogą”?
Nafino spojrzał mu głęboko w oczy. Szczurak nie zauważył złośliwego błysku na ich dnie.
-Bardzo tego chcę. O tak. Bardzo. Będę podążał za twoim naukami. Przysięgam.
-Postanowione więc. Jutro zaczynamy szkolenie. Nie przekażę ci całej mojej wiedzy. To by za długo trwało, a ja muszę ruszać w podróż, ale poznasz podstaw filozofii dojo Ważki. Resztę odkryjesz sam. Tak jak ja.

Nieubłaganie nadszedł ranek. Nafino, Banji i Nezumi spotkali się w umówionym miejscu – na skraju klifu Lwiej Skały. Nezumi ostro sprzeciwił się pójściu na trening we trójkę.
-Wybacz Banji – powiedział – ale w naukach mogą brać udział tylko sensei i uczeń. Takie są zasady. To nic osobistego. Poza tym ty z Nalą też ćwiczysz bez Nafino więc nie bądź uparta. Znacie tu jakieś odludne miejsce?
W końcu lwica skapitulowała.
Uczeń zaprowadził Chit’Shin’Seka do otoczonego głazami parowu. Nie było tam nikogo. Odtąd chodzili tam codziennie. Nafino uczył się jak kontrolować swoje ki i poznawał filozofiię ,,Szlachetnej Drogi”. Dowiadywał się jak skierować energię do leczenia swoich ran, dalekiego skakania i szybkiego biegania. Te dwie ostatnie umiejętności przydawały mu się w ucieczkach przed Kodym i Bronem. Jedyną osobą, która nie była zadowolona z ćwiczeń była Banji. Uważała, że traci kontakt z Nafino. Ale nawet ona zauważała zmiany jakie w nim zachodziły. Stał się pewniejszy siebie, odważniejszy. Pierwszy raz, chodził wśród stada z podniesioną głową.
Podczas jednego z treningów Nafino zapytał:
-Sensei? Jak tu trafiłeś? Jak poznałeś Sensei Splintera?
Nezumi rzucił mu długie spojrzenie.
-Nafino. To długa historia. I dziwna. Czy na pewno chcesz jej wysłuchać?
-Oczywiście sensei! Po to zapytałem. A ,,Szlachetna Droga” mówi, że trzeba odpowiadać na pytania.
Szczurak roześmiał się.
-Tak mój uczniu, masz rację. No więc dobrze. Wszystko zaczęło się dwadzieścia lat temu w chińskiej flili rosyjskiego koncernu NeoGen. Próbowali skrzyżować człowieka i szczura żeby stworzyć superżołnierza. Niestety, a może na szczęście, wszystkie krzyżówki ginęły. Wszystkie oprócz mnie. Byłem ich jedynym udanym eksperymentem. Nauczyli mnie języka ludzi, a dzięki mojemu szczurzemu dziedzictwu znałem też język zwierząt. Pewnego dnia udało mi się uciec. Wiedziałem, że będą mnie ścigać, a ludzie mnie nie ukryją. Byłem zbyt inny od nich. Udałem się więc w olbrzymie góry - Himalaje, do Tybetu. Daleko od jakichkolwiek siedzib ludzkich. Mieszkałem w jaskini. Ale któregoś dnia, kiedy szukałem jedzenia, zaskoczyła mnie burza śnieżna. Myślałem, że zbliża się mój koniec. Zemdlałem. Kiedy się obudziłem, poczułem ciepło i czyjąś obecność. Był to Sensei Splinter. Leżałem na posłaniu ze słomy, a dookoła mnie siedzieli mnisi. Medytowali i przekazywali mnie część swojej energii życiowej. Znaleźli mnie wkrótce po burzy i przynieśli do swojej szkoły. Do dojo Ważki. Przygarnęli mnie. Nie obchodziło ich, że jestem inny. Ćwiczyłem z nimi. Uczyłem się, tak jak teraz ja uczę ciebie. Poznawałem tajniki ,,Potężnych Czynów Morikage”. Któregoś dnia, w bibliotece dojo znalazłem starożytny zwój opowiadający o pierwszych kami. – przerwał na chwilę i spojrzał na ucznia – Kim są kami?
Nafino odpowiedział szybko i pewnie.
-Są to wielkie duchy. Najpotężniejsze istoty w świecie duchów. Są czczeni jako bogowie. U nas takim kami jest na przykład Koko i Aiheu Piękny.
-Bardzo dobrze. A więc kontynuując. Znalazłem zwój. Pierwszy kami – Akodo, jego brat, Fu Manchu i siostra – Toshiro, zostali zesłani na ziemię żeby pomagać ludziom. Toshiro i Akodo stali się duchami opiekuńczymi i służyli ludziom radami i cudami.
Ale Fu Manchu postanowił się zbuntować. Zgromadził armię ogrów i Oni – demonów. Wtedy Akodo wybrał siedmiu ludzi, po jednym z każdego klanu. Nazwał ich - Jadeitowymi Duszami. Podążyli oni, wraz z nim, w głąb Krain Krwi – Siedziby Fu Manchu i jego plugawej armii. Kiedyś znajdowało się tam imperium szczuraków. Spodobała mi się ta nazwa, jak i imię pierwszego szczuraka - Chit’Shin’Seka. Ale wróćmy do opowieści. Jadeitowe Dusze pokonały Fu Manchu i zamknęły jego moc w Krwawych Zwojach. Ale Fu Manchu zdołał rozpuścić po świecie wirusa Skazy Krwi, który jest przyczyną wszelkiego zła na świecie. Pokonali go, nawiasem mówić za pomocą świętego kamienia – jadeitu.
Żadna istota zarażona Skazą Krwi nie przeżyje kontaktu z jadeitem. Tak to moje życie trwało przez kilka lat. Ale wtedy świat zewnętrzny upomniał się o mnie. Najemnicy na usługach NeoGenu odnaleźli nasze dojo. Odbyła się rzeź. Nawet nasze moce nie był w stanie przeciwstawić się karabinom maszynowym i innej broni, którą posiadali. Wiedziałem, że szukają mnie. Uciekłem więc. Teraz podróżuję, przekazując nauki Sensei Splintera, tak żeby nie zniknęły po mojej śmierci i próbuję przebyć Drogę Szczura. Ja jeden przeżyłem z dojo Ważki. Teraz już znasz moją historię. Jutro udam się w dalszą drogę, ale powrócę tu. Nie mogę cię więcej nauczyć. Resztę musisz odkryć sam. Twoim zadaniem będzie doskonalenie się i pomaganie innym mieszkańcom Lwiej Ziemi. To pomoże ci w starciu ze Skazą i własną słabością. Ochroni cię przed szaleństwem. Jesteś gotów to zrobić?
Nafino przytaknął. Powrócili do ćwiczeń, które potrwały do wieczora.
Następnego dnia, tuż przed świtem Nezumi ruszył dalej. Najpierw jednak wręczył uczniowi kawałek jadeitu na rzemyku. Dla ochrony, jak stwierdził. Nafino udał się do parowu i trenował w samotności. Tak jak przez ostatnie tygodnie trenował ze szczurakiem. Powoli dni przeradzały się w tygodnie, tygodnie w miesiące a te z kolei w lata. Aż pewnego dnia...

Chit’Shin’Sek stał u granic Lwiej Ziemi i patrząc na zasnuta chmurami niebo, wspominał.
-Na tym samym wzgórzu spotkałem Nalę i Banji. To było tak dawno. Sześć lat. Ale ta ziemia wcale się nie zmieniła. – Wiedział jednak, że okłamuje sam siebie. Nad sawanną dało się wyczuć prądy smutku i strachu. Zupełnie jakby zdarzyła się, lub miała zdarzyć, jakaś tragedia.
Szczurak ruszył prosto na Lwią Skałę. Lwice przywitały go jednak zdenerwowanymi szeptami. Usłyszał jak mówią do siebie - To on. On dał mu moc. Jak śmie tu wracać? – Zdziwiło go to bardzo. Postanowił spotkać się z Simbą. Jeżeli ktoś wiedział, czemu lwice traktują go w ten sposób, to tylko on. Nigdzie nie mógł też wypatrzyć Banji. Na jego widok Simba podniósł się ciężko. Widać było, że się postarzał. Nadal jednak zachował właściwą sobie godność i charyzmę. Spojrzał na niego ze skały, na której stał i przemówił. W jego głosie czuć było pogardę.
-Czego tu szukasz? To ty sprowadziłeś na nas groźbę wojny.
Nezumi zatrzymał się. Nie rozumiał słów króla. Gdyby nie reakcja lwic, wziąłby je za bredzenie staruszka. Teraz jednak postanowił dowiedzieć się wszystkiego.
-Panie! Dlaczego mnie oskarżacie? Jaką wojnę wywołałem?
-Jeszcze masz czelność pytać? Ty dałeś Nafino moc. Pokazałeś mu jak walczyć. I zwyciężać. Zabił Kody’ego i Brona, i uciekł. Pokonał Kisasjana i przejął władzę nad stadem Łotrów z Południowych Ziem. Teraz grozi nam! Na Aiheu! On jest niepokonany. Przez ciebie. – Jego wywód przerwało przybycie zdyszanej lwicy, która obwieściła:
-Panie! Nafino i jego stado nadchodzą! Nie mamy dużo czasu!
Simba spojrzał w niebo i zaryczał. Na ten sygnał lwice podniosły się i ustawiły przed nim. Szczurak zrozumiał, że szykuje się rzeź. Musiał działać.
-Nie! – Wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę – Nie pozwolę na to! Jeżeli uważacie, że to moja wina to udowodnię wam, że się mylicie! Pójdę do Nafino i przypomnę mu co jest jego obowiązkiem. Co mi obiecał. Królu. Nic na tym nie stracisz. Po pierwsze – jeżeli zginę, pozbędziesz się domniemanego zdrajcy. Po drugie – rozmowa z Nafino kupi wam trochę czasu na przygotowania. Po trzecie – jeżeli uda mi się namówić go na zmianę planów bitwa się nie odbędzie. Daj mi szansę.
Simba zastanowił się.
-Zgoda – odparł – idź. Może ci się udać. Ale jeżeli znowu nas zdradzisz – zginiesz.
Nezumi obwiązał sobie łapy skórzanymi paskami i pobiegł w kierunku wskazanym przez przybyłą lwicę.
Stado Nafino było mniejsze od stada Simby, ale lwy należące do niego wyglądały na zaprawione w bojach. Poznaczone bliznami ciała, ostrożne ruchy i zimne uśmiechy goszczące na ich pyskach, mówiły wszystko o umiejętnościach Łotrów. Nezumi stał prosto na ich drodze.
Na czele stada biegł olbrzymi lew. Chit’Shin’Sek z trudem rozpoznał swojego dawnego ucznia. Jego łeb zdobiły dziwne rysunki, grzywa była gęsta i ciemna, a ogon zakończony grubą kitą. Nie zmieniła się za to barwa jego futra i charakterystyczna opadająca na czoło grzywka. Mnich wyczuł jego energię ki i aż gwizdnął z podziwu. Daleką drogę przeszedł ten mały – pomyślał – ale czy na pewno w dobrym kierunku? Chciał go zawołać, ale ten był szybszy. Zatrzymał stado i podbiegł do niego. W jego oczach gorzało szaleństwo. Na szyi kołysał mu się rzemień, z zawieszonym na nim kawałkiem jakby mocno okopconego szkła.
-Witaj sensei – wymówił to ostatnie słowo pogardliwie – Miło cię widzieć. Teraz jednak usuń się z drogi. Przeszkadzasz mi.
-Nie odsunę się. Nie dopuszczę do rozlewu krwi. Za to ty powiesz mi dlaczego złamałeś przyrzeczenie i sprzeniewierzyłeś się moim naukom.
-Twoje nauki? To bzdury dla słabych. Ja jestem silny. Dzięki ki odbudowałem swoje ciało i znacznie je ulepszyłem. Wszyscy, którzy kiedyś mną gardzili, teraz zapłacą za swoje winy, Sensei. – Nafino roześmiał się. Był to śmiech, w pobrzękiwały miecze.
-Nie chcę ci zrobić krzywdy, ale zrobię to jeżeli będę musiał. – odparł Nezumi.
Lew spojrzał na niego zdumiony.
-Ty rzucasz mi wyzwanie? TY?! Dobry żart. Ale skoro tego chcesz... Nie mogę przeciwstawiać się mistrzowi. – Jego głos był ironiczno – kpiący.
Ryknął krótko. Lwice z jego stada ustawiły się w krąg dookoła nich. Nezumi przyjął pozycję bojową i czekał. Nie zdołał nawet zauważyć kiedy Nafino się poruszył, ale leżał na ziemi, a lew stał nad nim.
-Zgadnij kto jest szybszy, szczurku.
Uczeń odskoczył od mnicha. Nezumi wstał. Wiedział, że Nafino długo trenował. Doprowadził swoje ki prawie do perfekcji. Jednak zauważył, że stał się zbyt pewny siebie. Mógł go zabić, ale zdecydował się jeszcze z nim pobawić. Poza tym nie miał takiego doświadczenia, jakie posiadał szczurak. Skoncentrował się. Nafino znowu zaatakował. Tym razem jednak przeciwnik był gotów. Błyskawicznie odskoczył, złapał go za łapę i podciął. Lew przeleciał spory kawałek areny i potoczył się aż do lwic. Zerwał się i skoczył na Nezumi. To był błąd. Szczurak odwrócił się do niego plecami i wykonał rzut Ważki. Nafino zmiótł stojące mu na drodze lwice jak kręgle. Chit’Shin’Sek uśmiechnął się półgębkiem.
-Szybkość nie ma znaczenia. Liczy się refleks. I doświadczenie. Jesteś większy ode mnie, dlatego ciężej upadasz. Ja cię tego nauczyłem, ale ty zapomniałeś. Wycofaj lwice. Przegrałeś Nafino, mój uczniu.
-Ja nie przegrywam. Już nie. – odparł lew wstając – Twoje nauki nie są mi już potrzebne. Jestem niepokonany! Słyszysz?! Niepokonany! Największy, najszybszy, najsilniejszy! Budzę respekt! W końcu się ze mnie nie śmieją! Boją się mnie! Zawsze tego chciałem! Ani ty, ani nikt mi tego nie odbierze!
Nagle spoza kręgu lwic doleciał głos.
-Nawet ja?
Nafino odwrócił się zdumiony. Pamiętał ten głos. Pełen dobra, ciepła i radości życia. Teraz jednak zbolały i smutny.
-Banji? – wykrztusił zdumiony.
-Tak. To ja. – Na arenę wkroczyła piękna lwica. Lew patrzył oniemiały. –Nafino, proszę cię, odpuść. To do niczego nie prowadzi. Spirala zła będzie się tylko nakręcać. Zrób to dla mnie. Odejdziemy stąd i założymy własne stado. Gdzieś daleko. Tam gdzie nikt nas nie zna. Nigdy tu nie wrócimy. Zgoda?
-Taaa...NIEEEEE! – Ryknał nagle lew – Uczucia są dla słabych i pogardzanych. Ja już taki nie jestem. Dawny Nafino umarł!!!
-Ale można go wskrzesić. Razem damy radę. Możesz być tym Nafino, którego kochałam. I ciągle kocham. Wiem, że on gdzieś tam jest, w środku.
-ZAMILCZ! Kłamiesz! Chcesz zrobić ze mnie idiotę! Chcesz mnie ośmieszyć przed wszystkimi! Ale nie uda ci się to! – Nafino zamierzył się na lwicę łapą.
Nezumi doskoczył i ugryzł go w zad. Ostre siekacze wbiły się głęboko. Z rany trysnęła ciemna i rzadka krew, która wyparowała po zetknięciu z ziemią. Mnich westchnął w duchu. Jego przypuszczenia potwierdziły się. Teraz wiedział co musi zrobić, choć wcale nie cieszyła go ta perspektywa. Lew rzucał się na wszystkie strony próbując pozbyć się szczuraka. Nezumi zwolnił chwyt i pozwolił by Nafino wyrzucił go w powietrze. Wykonał salto i usiadł na jego grzbiecie. Złapał go dwoma palcami za kark i mocno ścisnął, odcinając dopływ krwi do mózgu. Lew zwalił się na ziemię bez ruchu. Przestał oddychać. Umarł. Chit’Shin’Sek podszedł do Banji. Spojrzał na otaczające go lwice.
-Odejdźcie stąd. Wracajcie na Południowe Ziemie. Zabiłem waszego przywódcę, więc teraz ja wami rządzę. Uciekajcie. I nie wracajcie tu ze złymi zamiarami. – Lwice posłusznie odwróciły się i pobiegły.
Banji zrobiła krok w stronę Nafino ale szczurak zatrzymał ją gestem.
-Odsuń się i patrz. – Lwica dała krok w tył. Szczurak obserwował martwego lwa uważnie. Wyjął z sakiewki kawałek papieru wielkości kartki z notatnika i zaczął odmawiać zapisaną na nim modlitwę. Wtedy Nafino wstał. Przeciągnął się aż strzeliły mu wszystkie stawy. Zupełnie nie przypominał już dawnego Nafino. Sierść wypadała wielkimi kłębami. Skóra pod nią była szara i sucha jak pergamin. Po chwili pokryła się połyskliwym niebieskim pancerzem. Kita na ogonie odpadła, odsłaniając podobne do buławy zakończenie. Grzywę zastąpiły krótkie cienkie kolce. Dawne niebieskie oczy znikły, a oczodoły gorzały nieziemskim białym światłem. Nafino ryknął, ale był to ryk niepodobny do lwiego. Tak mógłby ryczeć jakiś prehistoryczny gad. Brzmiała w nim taka wściekłość, nienawiść i ból, że Nezumi aż się wzdrygnął. Banji zemdlała. Bardzo dobrze. – pomyślał szczurak. – Niech lepiej nie widzi tego co tu się będzie działo. Nafino skoczył zamierzając się na niego potężnymi pazurami. Nezumi wypowiedział ostatnie słowo modlitwy, i wykonując unik przed wściekłym atakiem lwa, dotknął kartką jego czoła. Papier przylgnął do niego. Nafino znieruchomiał. Można by go wziąć za posąg gdyby nie lekkie, nerwowe ruchy koniuszka ogona i pazurów.
Mnich wyciągnął z sakwy dwa kawałki jadeitu, wielkości mniej więcej kciuka, dwie pałeczki kadzidła, metalową maskę i bambusowy flet. Zapalił kadzidło i mamrocząc mantry włożył kamienie we wgłębienia na czole maski. Podszedł do unieruchomionego Nafino i przyłożył mu maskę do pyska. Zmieniła kształt przystosowując się do kształtu jego głowy. Nezumi odsunął się i zagrał na flecie krótką melodię. Jadeity błysnęły lekko. Lew skurczył się. Po chwili na ziemi leżał mały Nafino. Bez łapy i z krótkim ogonem. Wyglądał zupełnie tak, jak wtedy, kiedy się poznali. Maska powróciła do swojego kształtu i upadła na ziemię. Jadeit wypalił się. Wstał chwiejnie, ale wtedy magia Jadeitowego Egzorcyzmu dokończyła swoje dzieło.
Lew uniósł kaleką łapę i zauważył, że jest zielona. Podniósł wzrok na mnicha. Rozumiał intencje mistrza i nie próbował się bronić. Wiedział, że zasłużył na karę, ale mimo to był szczęśliwy. Pierwszy raz od bardzo dawna. Uśmiechnął się, podniósł łeb i ryknął, ale ten ryk był pełny wdzięczności, ulgi i niewysłowionej dumy. Wtedy jego pysk skostniał. W miejscu gdzie przed chwilą stał Nafino, teraz ryczał jego jadeitowy posąg.
Banji otworzyła oczy i powoli dźwignęła się z ziemi. Popatrzyła na Nafino i Nezumi. Nie do końca rozumiała co się stało, ale też nie chciała tego wiedzieć. Podeszła do posągu. Potarła pyskiem zimny kamienny łeb lwa. W jej oczach zalśniły łzy.
Nezumi objął ją pocieszająco.
-Banji. Rozumiem co teraz czujesz, ale musisz mi uwierzyć, że nie zrobiłbym tego gdybym nie musiał. On miał Skazę Krwi. Był już trochę szalony kiedy go poznałem. Myślałem, że dzięki moim naukom poradzi sobie ze swoją nienawiścią. Myliłem się. Mimo to, muszę oddać mu honor. Był niezwykłym lwem. Tak potężnym i zarazem tak słabym. Niech kami zaopiekują się jego biedną duszą. – Chit’Shin’Sek westchnął - Wracajmy do domu.
Ruszyli powoli w stronę Lwiej Skały. Banji spojrzała za siebie, a na spieczoną ziemię afrykańskiej sawanny upadła, lśniąca niczym diament, kropla. Po chwili dołączyły do niej kolejne, ale te spadały już z nieba.

Epilog od Autora.
Lwia Ziemia kryje w sobie wiele tajemnic. Odkrywanie ich wraz z innymi może zajęciem niezwykle interesującym, ale też trudnym. Jeżeli jakimś cudem tam traficie to zapytajcie kogoś o drogę. Nie ma na sawannie stworzenia, które nie mogłoby wskazać wam drogi do posągu Nafino. Na Lwiej Skale do dziś widać odciski dłoni. A ludzie ciągle straszą się nawzajem historią o zbiegłym lwie – ludojadzie, którą zwierzęta interpretują zupełnie inaczej. Te historie, i wiele innych, poznałem od pewnego starego mandryla, którego imię w suahilli oznacza ,,przyjaciela”. Przy odrobinie szczęścia też go spotkacie.
Czy są prawdziwe? Tego nigdy nie będę pewny. Ale jednego mogę być: jak długo żyć będą ludzie młodzi duchem, obdarzeni wyobraźnią i szczyptą romantyzmu, tak długo żyć będą legendy Lwiej Ziemi.

Ps. Serdecznie przepraszam Domino i inne osoby, na rysunkach których się wzorowałem. Zrobiłem to z czystej sympatii do waszych postaci (i odrobiny zazdrości, że nie umiem rysowaćWink).

-Błażej Serafin Kowalczyk-


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)